niedziela, 21 stycznia 2018

Lepiej późno niż wcale, czyli podsumowanie 2017





Witajcie,
post pojawia się z malutkim opóźnieniem, ponieważ podsumowanie ubiegłego roku powinnam zrobić na początku stycznia, aczkolwiek lepiej późno niż wcale. Chciałabym wymienić wydarzenia, które najbardziej zapadły mi w pamięć.

Rok 2017 rozpoczął się u mnie nie do końca optymistycznie, bo już na samym początku moje jelita odmawiały posłuszeństwa, co wiązało się z ogromnymi bólami. Tuż po zakończonej sesji zimowej (studiowałam jeszcze ekonomię), wylądowałam w szpitalu. 

Walentynki 2017 - najbardziej zapamiętane walentynki w moim życiu, niestety wolałabym je pamiętać troszkę inaczej. Miała być tylko zwykła kontrola w szpitalu, badania okresowe, nic szczególnego. Można by rzec, że wypadłam kiepsko, co skutkowało natychmiastowym zatrzymaniem mnie na oddziale. Pierwszy raz, będąc w szpitalu spałam na korytarzu. W zasadzie to było dość zabawne. Pamiętam, jak starszy pan całą noc próbował uciec z oddziału, bo myślał, że jest w więzieniu. Albo jak starsza pani, z łóżka obok, wydawała niepokojące dźwięki, jakby właśnie przeżywała orgazm. Także - niezapomniane wspomnienia! Następnego dnia nie było niestety już tak fajnie, bo wszystkie badania wskazywały na obszerne zmiany w jelitach, których trzeba było jak najszybciej się pozbyć. Operacja? Jak to? Była panika, płacz, setki telefonów do rodziców, żeby przyjeżdżali jak najszybciej, bo ja się na nic nie godzę. No ale w zasadzie nie miałam za dużo do gadania w tej kwestii. Albo chciałam żyć dalej, z krótszymi o prawie pół metra jelitami, albo nie żyć wcale. Dużego wyboru nie miałam. Tak więc - żyję! (Więcej szczegółów na temat mojej operacji znajdziecie w poprzednich postach, m.in tutaj)
Okres pooperacyjny był okresem chyba najcięższym. Bolało jak cholera, a najgorsze było wstawanie, uczenie się na nowo stawiać kroki. No i ten głód! Po operacji nie jadłam kilka dni, karmiono mnie jedynie w sposób dożylny jakimiś substancjami odżywczymi. Pamiętam, jak śniły mi się schabowe i ziemniaczki z koperkiem. Och, dałabym się wtedy dla nich chyba pokroić jeszcze raz, haha! Żarty żartami, ale to był zdecydowanie najtrudniejszy czas w moim życiu. Poza lękiem, bólem, stresem i wyżej wymienionym głodem, były także pozytywne aspekty pobytu w szpitalu. Mianowicie zmieniłam nieco swój światopogląd, mam tutaj na myśli kobietę, która otworzyła mi oczy. Mowa tutaj o "Kasi". (dla niewtajemniczonych - klik) Dzięki niej zrozumiałam wiele życiowych kwestii. Doszłam do wniosku, że ekonomia wcale nie jest kierunkiem, który mnie pasjonuje, że chcę go kontynuować tylko ze względu na ludzi, którzy później mówiliby, że zrezygnowałam bo nie dałam rady. Kluczem do szczęścia jest samorealizacja, a nie patrzenie na innych, obcych ludzi. 

             



Kwiecień 2017 (a konkretniej końcówka) - to czas, kiedy zaczęłam akceptować swoją bliznę na brzuchu. Brzmi dość płytko i banalnie, ale niestety, ślad na brzuchu zostawił mi automatycznie ślad w głowie, psychice. Czułam się bardzo nieatrakcyjnie i brzydziłam się dotykać swojego brzucha. My, kobiety tak mamy. Mamy świra na punkcie dobrego wyglądu. A z taką blizną, no przyznajmy się szczerze - nie da się dobrze wyglądać. Brzuch zawsze był jedyną częścią ciała, którą w sobie lubiłam. A nagle pojawia się na nim wielka, gruba blizna, która przypomina dżdżownicę. Z dnia na dzień po prostu zaczęłam się do niej jakoś przyzwyczajać i chyba nawet ją polubiłam! Pod koniec kwietnia pierwszy raz przełamałam się, aby pokazać się z nią "publicznie" i odwiedziłam sopocki aquapark. Nikt w zasadzie nie zwracał na nią uwagi. Teraz tłumaczę to sobie tak, że dzięki bliźnie jestem wyjątkowa. 


Juwenalia - mimo, iż w zasadzie byłam tam tylko na jeden dzień to było superowo! Bardzo fajnie wspominam czas spędzony w Toruniu. W końcu mogłam się porządnie zresetować, pośmiać i pobawić. Zapomniałam całkowicie o tym, że jestem chora, że coś mi dolega, że jeszcze niedawno leżałam na stole operacyjnym. A to wszystko dzięki osobom, które tam były! Jeszcze kiedyś do was wpadnę, haha!



31 Maja 2017 - poza cudownymi wspomnieniami, bywają także dni, których wolałoby się nie pamiętać. Niestety, tak się nie da. W tym dniu zaczęłam sobie zdawać sprawę, jak nieznośna jest moja choroba. Wcześniej niby wiedziałam jak rozwijać się będzie mój Crohn, ale wszystko się zmienia o 180 stopni, kiedy zaczyna to nas fizycznie dotykać. Między teorią a praktyką istnieje przepaść i dopiero wtedy to zauważyłam. Tego dnia miałam wykonane badanie gęstości kości (densytometrię). Okazało się, że w wieku dwudziestu lat mam początkową fazę osteoporozy. Na myśl o tym, co będzie za kilka/kilkanaście lat chciało mi się płakać. Ale cóż, takie jest życie. Po jakimś czasie zapomniałam o diagnozie i cieszę się póki jeszcze chodzę o własnych nogach bez podpierania się o kule. Jak to mówią - co ma być to będzie :)

15 Czerwca 2017 - dzień, w którym moi rodzice obchodzili 25. rocznicę ślubu. Z tej okazji zorganizowali przyjęcie dla rodziny i znajomych. Na sali czekała dla nich mała niespodzianka w postaci zmontowanego przeze mnie filmiku, za sprawą którego mogli powspominać dawne czasy. Najzabawniejsze jest to, że to chyba ja najbardziej się wzruszyłam ze wszystkich zgromadzonych osób. Nie oznacza to jednak, że rodzicom nie spodobał się pomysł, wręcz przeciwnie. Wtrącę jeszcze, że impreza była kilka dni przed tym, jak miałam położyć się do szpitala bo znowu coś złego zaczęło dziać się z moimi flaczkami. Po północy mój tato przejął mikrofon, aby podziękować gościom za przybycie oraz mojej mamie, że tyle lat się z nim męczy. Na koniec dodał jeszcze, żeby wszyscy trzymali za mnie kciuki, bo niedługo znów czeka mnie szpital, po czym dodał, że bardzo mnie kocha. W taki oto sposób, cały makijaż spłynął z mojej twarzy bo popłakałam się jak bóbr. Wywnioskować można, że jestem miękka faja i łatwo się rozklejam. Co do rodziców to zazdroszczę im, że potrafią tyle ze sobą wytrzymać i się dogadać, mimo wielu przeciwności losu. Chciałabym życzyć im, kolejnych 25.lat razem w miłości, zgodzie i zrozumieniu. 


Opener Festival - wydarzenie na które czekam rok w rok! Openera'17 spędziłam z moją przyjaciółką Kinią. Do samego końca były obawy, czy na pewno pojedziemy, bo leżałam w szpitalu i nie wiadomo było, jak długo będą mnie tam trzymać. Na szczęście badania endoskopowe nie wykryły żadnych zmian, dlatego już po bodajże trzech dniach zostałam wypisana. Podczas festiwalu, pogoda co prawda była w kratkę, jednak to nie kolidowało z tym, aby się dobrze bawić. Najlepiej wspominam koncert Foo Fighters, gdyż jednym z moich wielu marzeń było to, by zobaczyć ich na żywo. Dali czadu i grali ponad 2h! Podczas Openera było mnóstwo atrakcji, m.in można było zrobić sobie tatuaż henną indyjską, poszaleć w Silent Disco, odwiedzić strefę NGO i wiele, wiele innych. Kto nie był jeszcze na Openerze, koniecznie musi tam jechać! Klimat, który tam panuje jest niesamowity. Dodatkowo można zjeść super smaczne jedzenie, np. poffertjes (małe naleśniczki po holendersku), aczkolwiek trzeba liczyć się z tym, że ceny są typowo europejskie i niestety pieniądze znikają z prędkością światła. 



Wakacje w Tui Family Life Tropical Resort - przez tydzień byłam w innym świecie. Podczas tych wakacji, pierwszy raz od dłuższego czasu, nic mnie nie bolało, nie czułam żadnych objawów choroby, czułam po prostu, że żyję. I to było najwspanialsze. Spędziłam ten czas w rodzinnym gronie. Czas pełen radości, szczęścia i beztroski. Bardzo lubię rodzinne wyjazdy, wtedy możemy jeszcze bardziej się ze sobą zżyć. A ten wyjazd to było coś, czego ja, jak i moi rodzice potrzebowaliśmy od bardzo dawna. W końcu wyrzucić z głowy wszelkie problemy, odciąć się od zmartwień i przez tydzień żyć sobie chwilą. Chciałabym teraz się tam teleportować, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tam wrócę!



Nowe studia - rozstałam się z ekonomią i rozpoczęłam nową przygodę, tym razem z kosmetologią. Na ten moment jestem bardzo zadowolona ze swojej decyzji, ale nie chcę zapeszać, bo kobieta zmienną jest... Żartuję oczywiście! Dzięki nowej uczelni i nowemu kierunkowi poznałam super dziewczyny! Także wszystko jest na plus. Teraz jeszcze tylko zaliczyć sesję......

Nowa praca - w zasadzie to pierwsza, moja prawdziwa praca w życiu. Wcześniej co najwyżej pomagałam rodzicom w sprzedaży butów. Nie była to praca marzeń, bo pracowałam w sieci Inmedio (salonik prasowy, czyt.kiosk ze wszystkim) ale żadna praca nie hańbi. Poznałam tam Pana Bogusia, który okazał się być bardzo kochanym i empatycznym człowiekiem. Dzięki niemu przychodziłam do pracy uśmiechnięta, bo wiedziałam, że punkt godzina 11 mnie odwiedzi i opowie jakiś żart. Możecie się ze mnie śmiać, ale naprawdę lubiłam tam pracować. Ludzie byli bardzo mili, miałam stałych klientów z którymi każdego dnia sobie pogadałam, biło od nich niesamowitą dobrocią i życzliwością. 

Rok 2017 był rokiem przewrotnym. Zaczął się dość brutalnie, ale finalnie minął bardzo przyjemnie. Teraz, gdy wspominam wszystkie wydarzenia (pomijając oczywiście operację i moją nieszczęsną diagnozę), maluje się u mnie uśmiech na twarzy. Nie byłam w stanie opisać wszystkich fantastycznych przeżyć, np. każdego spotkania ze znajomymi czy też rodzinnych imprez. Byłoby tego niestety za dużo, dlatego skupiłam się na tych najistotniejszych.


W minionym roku nauczyłam się przede wszystkim tego, że nie warto patrzeć na to, co powiedzą inni ludzie. Nikt za mnie życia nie przeżyje i mam prawo się spełniać, i być szczęśliwa niezależnie od opinii społeczeństwa. To był mimo wszystko dobry rok. Mimo, że skrócili moje jelita o ok. 40 cm, mimo że cały czas pojawiały się (i pojawiają się nadal) u mnie nowe choroby, mimo że widziałam się z moim mężczyzną może z 10/12 razy w ciągu całego roku to jestem szczęśliwa.Czas teraz tylko zrzucić kilka kilogramów, bo przez te dwanaście miesięcy przytyłam jak świnka i tłuszcz wylewa mi się z każdej strony, haha!

Co do roku 2018, to mam nadzieję, że zaskoczy mnie, ale tym razem już tylko pozytywnie, bez żadnych przykrych niespodzianek! Moim postanowieniem noworocznym jest to, aby zacząć panować nad swoimi emocjami, bo jestem bardzo nerwowym człowiekiem. Przez co niestety często cierpią ludzie, którzy mnie otaczają. Chciałabym również lepiej radzić sobie z bólem, a mianowicie nie stękać i jęczeć, jak to mnie boli tylko cierpieć w ciszy. Zdaję sobie sprawę, że takie marudzenie działa na nerwy i powoli staje się nie do zniesienia, zwłaszcza jak mnie codziennie coś boli, dlatego zaczynam z tym walczyć i mam nadzieję, że postępy nadejdą lada moment.

A Wy, kochani, macie jakieś postanowienia i plany na obecny rok? Z chęcią poczytam! :)