środa, 12 kwietnia 2017

SZCZĘŚCIE

 Co Cię uszczęśliwia? Co kochasz robić? Czy jesteś szczęśliwy?

Będąc dwa miesiące temu w szpitalu, poznałam pewną kobietę. Leżała na łóżku tuż obok mnie. Przywieziono ją, kiedy ja powoli stawałam na nogi i uczyłam się chodzić na nowo. Okazało się, że chorujemy na tę samą chorobę i ona również miała akcję ratowania życia, tylko u niej przebiegało to w bardziej bezwzględny sposób. Los nie był dla niej taki łaskawy i nie udało uchronić się jej od stomii. Obudziła się mając przy sobie aż dwa worki (jeden od jelita cienkiego, drugi od grubego). Widziałam, jak bardzo cierpi z tego powodu. To musi być przeokropne uczucie, kiedy budzisz się rano, idziesz jak co dzień do pracy i nagle okazuje się, że jelita wariują, i choroba daje o sobie znać. Trafiasz do szpitala, pada decyzja o natychmiastowej operacji. Po wybudzeniu, okazuje się, że masz wyłonione jelita. Dodatkowo leżysz nago, bo nie masz ze sobą żadnych piżam ani dodatkowych rzeczy, bo najzwyczajniej w świecie nie byłaś na to przygotowana. Nikt nie wie, że leżysz w szpitalu i jesteś tuż po operacji, ponieważ wszystko tak szybko się działo, że nie było czasu, aby kogokolwiek poinformować. Straszne, prawda?


Nie chcę zdradzać imienia tej kobiety, dlatego nazwijmy ją Kasia. Kiedy zaczęła przyglądać się swojej stomii, miała łzy w oczach i zaczęła mówić, że chyba wolałaby umrzeć. To był jeden z pierwszych momentów po operacji, kiedy zaczęła rozmyślać nad swoim życiem. Kobieta, którą poznałam jest architektem budowlanym, dobrze jej się żyje, typ bizneswoman. Niejedna mogłaby jej pozazdrościć dorobku oraz kariery. Aczkolwiek pieniądze to nie wszystko. Zdrowia nie da się kupić, jak również miłości, czy wielu innych bezcennych uczuć, więzi.


Nastał wieczór, odwróciłam się głową do ściany i próbowałam zasnąć. Kasia zaczęła do mnie szeptać: Sandra, co Cię uszczęśliwia? Co kochasz robić? Trochę mnie zamurowało. Nigdy nikt nie zapytał mnie ot tak, co sprawia, że jestem szczęśliwa. Na początku myślałam, że może zaczęłam tracić rozum po wstrzykniętej morfinie i nawet nie zareagowałam. Ale po chwili znów usłyszałam pytanie: Sandra, jesteś szczęśliwa? Wtedy już wiedziałam, że wszystko ze mną w porządku i rzeczywiście, ktoś próbuje nawiązać ze mną rozmowę. Odwróciłam się i zaczęłyśmy dyskusję. Opowiedziałam Kasi, co uwielbiam robić, przy czym czuję się naprawdę spełniona. I wtedy ona uświadomiła mi, że mimo iż coś sprawia mi ogromną przyjemność, tak naprawdę nie rozwijam tego i zajmuję się zupełnie czymś innym. 


Dlaczego tak się dzieje? Czemu nie brniemy w coś, co daje nam satysfakcje i radość? Ograniczamy się, bojąc się opinii innych ludzi. Zważamy na to, co ktoś sobie pomyśli. Tylko... po co? Przecież Ci ludzie nie przeżyją za nas życia.


Jeszcze do niedawna sama żyłam pewnymi schematami. Od zawsze pragnęłam mieć bloga, wstawiać zdjęcia swoich codziennych stylizacji, pisać swoje przemyślenia na dany temat, ale nigdy nie miałam wystarczająco odwagi. Zawsze z tyłu głowy towarzyszyła mi myśl: "I tak nic z tego nie będzie, nikt nie będzie czytał twoich wypocin". Przyznam się szczerze, że bałam się reakcji ludzi. Bałam się tego, że zostanę wyśmiana. Z natury jestem bardzo wrażliwa, przejmuję się wszystkim, dlatego stwierdziłam, że nie ma sensu dokładać sobie zmartwień.


Kolejnym schematem, w którym pewien czas tkwiłam były studia ekonomiczne. Nie czułam się na nich dobrze. Byłam tam, bo byłam. Fakt, że bardzo się przykładałam i uczyłam, ale to nie było to. Nie czułam tego. Planowałam wziąć urlop dziekański, o którym już wcześniej wspominałam, ale po głębszych przemyśleniach zrezygnowałam. Chciałam kontynuować ekonomię, bo ludzie pomyśleliby, że zawaliłam, że nie poradziłam sobie. Mimo wszystko chciałam brnąć dalej, bo ambicja nie pozwalała mi, aby ktoś pomyślał w taki sposób. Z obecnego punktu widzenia, wydaje mi się to nadzwyczaj śmieszne. Nie wiem, jak mogłabym zrobić taką głupotę i zmarnować kilka lat swojego życia dla opinii innych ludzi.


Rozmowa z Kasią uświadomiła mi bardzo wiele. Zaczęłam inaczej postrzegać życie. To ja mam być szczęśliwa i czuć się spełniona. Jeśli nie wyrządzam tym nikomu krzywdy to powinnam realizować swoje pasje oraz marzenia. To my sami jesteśmy kowalami swojego losu. Sami wybieramy drogę, którą później będziemy iść. To wszystko od nas zależy, jak będzie wyglądać nasze życie. Nie pozwólcie nikomu się ograniczać, a także nie ograniczajcie siebie sami.


Jakiś czas temu dostrzegłam również pewną rzecz. Często miewałam sytuacje, w których potrzebowałam z kimś porozmawiać, pobyć w czyjejś obecności, wypić z kimś głupią herbatę. Kiedy dzwoniłam do niektórych osób, miały mnie po prostu gdzieś. Albo nie odbierały, albo nie interesowało ich to, albo miały dużo nauki, a tak naprawdę później okazywało się, że były sobie na imprezie. Miałam takich sytuacji multum. Zawsze machałam na to ręką, nie robiłam z tego żadnego problemu, nie jestem osobą konfliktową. 


Później sytuacje się odwracały. Te osoby potrzebowały ode mnie pomocy, bądź po prostu nie miały z kim wyjść, a nudziło im się w domu. Bardzo mnie to drażniło, ale zawsze dusiłam to w sobie i odpuszczałam. Pędziłam jak głupia z pomocą. Nawet, gdy nie miałam czasu to potrafiłam znaleźć dziesięć minut w ciągu dnia, bądź poprzekładać mniej ważne, zaplanowane rzeczy.


W końcu doszłam do wniosku, że koniec z tym. Nie będę więcej się poświęcać dla kogoś, kto nawet nie jest w stanie zapytać mnie, jak czuję się po operacji. Jeśli nie mam ochoty widzieć się z daną osobą to po prostu się z nią nie widzę. Kiedyś to było dla mnie nie do pomyślenia. Nie chciałam robić nikomu przykrości i zawsze przytakiwałam na propozycje spotkań. Teraz zaczęłam myśleć o sobie i o tym, że w tym czasie mogę robić rzeczy, które naprawdę mnie uszczęśliwiają. Szkoda marnować czas na spotkania, które są wymuszone i nie przynoszą nam żadnej radości, wręcz przeciwnie.


Założyłam bloga, którego zawsze pragnęłam i jestem szczęśliwa. Robię to, co lubię. Zrezygnowałam z ekonomii, ponieważ nie czułam tego. Od dawna marzyłam o własnym salonie piękności. Od października zaczynam kosmetologię i będę dążyć do tego, aby moje marzenie stało się rzeczywistością. Niezależnie od tego, co kto sobie pomyśli. W tym wszystkim to ja jestem najważniejsza i będę robić wszystko by być w pełni szczęśliwa.


Wracając do mojej kochanej Kasi. Zaczęła rozmyślać nad swoim życiem, ponieważ była w kluczowym momencie. Nagle świat się zatrzymał, tuż przed sobą miała śmierć, której uniknęła. Miała pieniądze, dobrze prosperującą firmę, ale co jej z tych dóbr materialnych? Była zapracowana, nie miała czasu aby spędzić chwilę z córkami, z mężem jej się nie ułożyło, zdrowie szwankowało. Dopiero wtedy zaczęła sobie uświadamiać, że przecież nie czuje się spełniona. Doszła do wniosku, że ma za sobą prawie pół życia, a nie robi nic, co by ją uszczęśliwiało. Pogoń za pieniądzem przysłoniła jej oczy. Dlatego próbowała wbić mi do głowy, żebym szła w kierunku swoich zainteresowań oraz pasji. Póki jeszcze jestem młoda i póki nie jest za późno. 


Zatrzymaj się na chwilę i pomyśl. Czy jesteś szczęśliwy? Czy robisz to, co kochasz? Czy rozwijasz swoje pasje? Życie jest naprawdę nieprzewidywalne i nie ma czasu, aby żyć jakkolwiek, byle jak. 


Czy ja jestem szczęśliwa? Mimo, że czasami bywają chwile zwątpienia, gorsze dni to jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. 


Fakt, jestem chora, ale to niczego nie zmienia. Nie mam pretensji do losu. Nie płaczę nad tym, dlaczego to właśnie mnie spotkało. Dzięki temu nabrałam więcej siły i pokory. Na własnej skórze doświadczyłam wiele bólu oraz cierpienia, te wszystkie przeżycia kształtują mój charakter. 
Doceniam każdą chwilę swojego życia, cieszę się z najmniejszych rzeczy. W końcu piękno tkwi w małych i prostych rzeczach, wystarczy je dostrzec. 


Miałam już nic nie dodawać do świąt, ale jednak. Kobieta zmienną jest. Poczułam nagły przypływ weny twórczej i stwierdziłam, że nie może się zmarnować! Mam nadzieję, że was nie zanudziłam.



Dajcie koniecznie znać w komentarzach, jakie jest wasze zdanie na temat postrzegania szczęścia. Trzymajcie się ciepło i róbcie wszystko, abyście byli szczęśliwi :)

wtorek, 4 kwietnia 2017

Diagnostyka IBD oraz Q&A

Zbierałam się za ten wpis bardzo długo, ponieważ cały czas coś mnie od tego odciągało. W końcu znalazłam chwilkę i postanowiłam tutaj zawitać :) W przedostatnim poście obiecałam, że opiszę, jak to się stało, że zachorowałam, czym to się objawiało, jak się czuję obecnie itp, dlatego póki co, skupię się właśnie na tym. 


Byłam wtedy w drugiej klasie liceum. Czerwiec, świeciło słonko, ostatnie dni szkoły, zostały tylko jakieś pojedyncze "wyciągania się" na lepszą ocenę. Czuć było wakacje, listy obecności nie były już sprawdzane, na szkolnych korytarzach panowały pustki. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że jedna z nauczycielek trochę się na mnie uwzięła. Śmiało mogę powiedzieć, że byłam jedną z lepszych uczennic owego przedmiotu, którego ta pani uczyła. Notorycznie mnie pytała, jakby czekała, kiedy w końcu powinie mi się noga. Chcę nawiązać do tego, że ze stopni oraz moich umiejętności wychodziła mi bardzo dobra ocena. Jednakże pod koniec roku, kiedy na dworze było już tak pięknie, pani postanowiła, że zaniży mi ocenę do dostatecznej, ponieważ opuściłam kilka zajęć (wszyściutko było usprawiedliwione). Miałam już wtedy drobne problemy zdrowotne(niezwiązane z jelitami) i nie miałam możliwości dotrzeć na lekcje. Nauczyciele o tym wiedzieli, gdyż to było zgłaszane przez moją mamę. Oczywiście braki z zajęć nadrabiałam w domu i byłam przygotowana na każdą lekcję. Musiałam pisać egzamin z całego roku, aby udowodnić, że zasługuję na ocenę, na którą pracowałam przez całą drugą klasę liceum. Miałam niecały dzień na przygotowanie. Niestety ta sytuacja tak silnie wpłynęła na moją psychikę, że nie mogłam się skupić, płakałam cały czas i zastanawiałam się, jak można tak potraktować człowieka. To tylko głupia ocena, która nigdzie się nie liczy, teraz miałabym to gdzieś, ale wtedy poczułam się jak totalne zero. Nie po to przez cały rok ciężko pracowałam, żeby ktoś później potraktował mnie w taki sposób. Finalnie zostałam z oceną dostateczną, a tydzień później zaczęły się silne bóle brzucha. Dziennie odwiedzałam toaletę jakieś 15-18 razy dziennie, a w ciągu dwóch tygodni schudłam 13kg. Stres tak silnie zadziałał, że zaczęła rozwijać mi się choroba, z którą już zostanę do końca życia. Były wakacje, wszyscy super spędzali czas, a ja leżałam w szpitalu, wycieńczona do granic możliwości.

Po wykonanych badaniach, tzw. markerach, lekarze jednogłośnie stwierdzili, że to rak jelita grubego. Rodzice zakazali lekarzom, żeby cokolwiek mi powiedzieli, więc nie byłam niczego świadoma. Pewnego dnia, zjechała się do mnie cała rodzina, wszyscy mieli łzy w oczach, tata ciągle wychodził z sali, bo nie mógł wytrzymać. Wyglądałam bardzo kiepsko, miałam przetaczaną krew i myślałam, że to doprowadziło wszystkich do płaczu. Zapewniałam, że przecież mam tylko jakieś wrzody i nic mi nie będzie. Wykonano mi kolonoskopię, gastroskopię i biopsję, na tych badaniach nic nie zostało wykryte. Wtedy lekarze zaczęli się zastanawiać, co mi jest, skoro w badaniu histopatologicznym wszystko było w porządku. Ostatecznie zostałam wypisana ze szpitala z diagnozą silnie zapalonej błony śluzowej żołądka. Po wyjściu ze szpitala niestety nic nie było lepiej. Dalej odwiedzałam toaletę ok.20 razy dziennie, chudłam, no i nie wytrzymywałam z ogromnych bóli brzucha. Zostałam skierowana do szpitala MSWia w Warszawie z napisem "PILNE" i wieloma wykrzyknikami. Będąc już na oddziale, miałam wykonaną enteroklizę. Nigdy więcej się na nią nie zgodzę, to było okropne! Przez nos do gardła założono mi gumową rurkę, która miała długość ok. 2-3metrów. Musiałam chodzić po korytarzu, pchać ją sobie do gardła i cały czas połykać, żeby dotarła do jelit. To były 3h katorgi. Kiedy już całość została zaaplikowana, byłam prześwietlona, czy rurka rzeczywiście trafiła tam, gdzie powinna.
Okazało się, że skręciła się w żołądku. To oznaczało, że muszę przechodzić przez to jeszcze raz. Rurka została wyciągnięta, wsadzona jeszcze raz przez nos do gardła i musiałam znowu chodzić i ją połykać. Pomijam już fakt, że przez cały ten czas, nie mogłam mówić, miałam odruchy wymiotne, no i towarzyszył temu ból. Kiedy już skończyłam, znowu zostałam wysłana na prześwietlenie. Modliłam się, żeby tym razem się nigdzie nie skręciła, bo trzeci raz bym tego nie wytrzymała. Na szczęście wszystko się powiodło. A następnie do rurki wlano płyn, ażeby jelito się wypełniło i wykonano tomografię. Badanie potwierdziło chorobę Leśniowskiego Crohna i od wtedy musieliśmy się ze sobą zaprzyjaźnić :)

Aktualnie jestem po operacji, czuję się okej. Brzuch nie daje o sobie znać, żyję sobie jak normalny człowiek i jest fajnie. Jeśli chodzi o jedzenie to w tej chorobie każdy organizm reaguje inaczej. Ja tuż po operacji jadłam codziennie zupy, gotowaną pierś z kurczaka i zero cukru. Dopiero po jakimś czasie odważyłam się zjeść pierwsze ciastko i to było cudowne uczucie! :D Teraz pozwalam sobie na wiele, jem czekoladę, świeże owoce i warzywa, słodzę herbatę, czasem zjem schabowego i jest okej! Nie odczuwam żadnych objawów. Są rzeczy, po których źle się czuję, dlatego ich unikam. Nie jadam kukurydzy, kiszonej kapusty i ogórków, orzechów, mleka, śmietany itp itd. Nie stosuję żadnej diety. Nie chcę odmawiać sobie przyjemności z jedzenia, kiedy czuję się dobrze. Lekarze kazali żyć normalnie i jeść normalnie, jeśli organizm na to pozwala. Choroba i tak się rozwija, a dieta nie zatrzyma tego mechanizmu. Więc póki jest dobrze to korzystam, jak tylko mogę. Jeśli chodzi o alkohol, nie zamierzam na razie próbować. Z czasem może się skuszę na jakiegoś drinka, ale myślę, że póki co, to za szybko. Wcześniej przed operacją, owszem, piłam alkohol na różnych spotkaniach ze znajomymi i czułam się w porządku. Na drugi dzień nie było żadnych objawów choroby. Szkodziło mi jedynie piwo, po którym później jelita nie dawały mi żyć. Czasem ludzie wytykają mi, że jak to, przecież jesteś chora, a jesz słodycze, albo pijesz sobie alkohol. Jeśli jestem w remisji, czyli czuję się dobrze i nie mam objawów choroby to chcę żyć jak normalny człowiek. Lekarze sami to zalecają, więc nie robię nic nieodpowiedzialnego. Nie wiem, jak długo potrwa u mnie taki stan remisji, dlatego chcę korzystać jak tylko mogę. Przyjdzie jeszcze czas na jedzenie suchych biszkoptów, nieprzyprawionego i gotowanego jedzenia. Zaostrzenie niestety jest bezlitosne i wtedy nie ma innego wyjścia. 


Pod ostatnim wpisem zaproponowałam zabawę w Q&A. Pojawiło się kilka pytań, za co bardzo dziękuję! Przejdźmy więc do sedna :)

1. Dlaczego zdecydowałaś się założyć bloga? Nie boisz się opinii publicznej? Co na to Twoja rodzina?
Od zawsze chciałam mieć bloga, ale nigdy nie miałam odwagi, aby go założyć. Sytuacja, która miała miejsce ponad miesiąc temu, o której opowiadałam w pierwszym wpisie, dała mi mega kopa i uświadomiła wiele rzeczy. Życie jest krótkie i ulotne, nie ma czasu na bezczynne siedzenie. Jeśli czegoś chcemy, powinniśmy to zrobić. Na początku trochę bałam się, jak ludzie zareagują na to wszystko. Tym bardziej, że podzieliłam się tak osobistą historią. Tak naprawdę byłam przekonana, że popłynie fala złośliwości i ludzie za wszelką cenę będą chcieli wbić mi nóż w plecy. Zostałam przemiło zaskoczona. Jestem wzruszona tym, jak ludzie to odebrali. Ilość pozytywnych komentarzy oraz prywatnych wiadomości doprowadziła mnie do łez. Jeśli chodzi o moją rodzinę to są szczęśliwi, że prowadzenie bloga sprawia mi frajdę :)

2. Kiedy masz ogromnego doła, jaka myśl motywuje cię żeby było lepiej?
Są momenty, że popadam w mini "depresję", nie chcę z nikim rozmawiać, zamykam się w pokoju, słucham dołującej muzyki, płaczę i rozmyślam nad swoim życiem. Po chwili dochodzę do wniosku, że przecież są na świecie ludzie, którzy mają o wiele, wiele gorzej. Nie mają co jeść, są sparaliżowani, niewidomi, nie mają gdzie mieszkać itd. Nie chodzi tutaj o to, że uszczęśliwia mnie ludzka krzywda. Po prostu wtedy uświadamiam sobie, że moje problemy przy problemach takich ludzi to pikuś.  Zaraz po tym zagłębiam się w różne akcje charytatywne i od razu jest mi lepiej. 

3. Czy będziesz wrzucała na bloga jakieś stylizacje?
Tak! Nie chcę żeby ten blog był monotematyczny i dotyczył tylko i wyłącznie mojej choroby. Planuję robić wpisy o wszystkim. O moim codziennym życiu, o różnych stylizacjach, o kosmetykach, przygodach, które mnie spotkały itp. Już niedługo się za to wszystko zabiorę. Póki co, chciałam dokończyć to, co Wam obiecałam. 

4. Jakie są teraz Twoje aktualne marzenia? Przeczuwam, że największym będzie i tak całkowity powrót do zdrowia, ale oprócz tego, jakiś wyjazd, zrobienie czegoś nowego...
Marzę o tym, żeby moja blizna już się zagoiła, żebym mogła już pojeździć sobie na rowerze i korzystać w stu procentach z tej pięknej pogody. 

5. Gdybyś mogła odwiedzić w tym momencie jedno miejsce na ziemi, pojechać w jakąś podróż, gdzie byś się udała?
Hm, ciężkie pytanie. Jest wiele miejsc, które bardzo chciałabym odwiedzić i mieć na to odpowiednie fundusze.  Ale gdybym miała już taką możliwość to wybrałabym piękne Malediwy, na których mogłabym w pełni odpocząć.

6. Czy chciałabyś mieć dzieci? Jeśli tak to ile i w jakim wieku?
Kocham dzieci! Jak najbardziej chciałabym mieć swoje, jeśli zdrowie pozwoli to najlepiej całą gromadę! Ciężko powiedzieć w jakim wieku. Gdyby nie studia i fakt, że nie pracuję, co wiąże się z brakiem pieniędzy na tak dorosłe życie to już mogłabym zakładać rodzinę.

7. Stresowałaś się maturą? Jakie przedmioty zdawałaś rozszerzone? Jak Ci ogólnie poszło? Byłaś zadowolona?
Jeśli chodzi o mnie to stresuję się każdą, najmniejszą rzeczą.  Maturą również się stresowałam, przeżywałam jak przysłowiowa mrówka okres. Miało to miejsce miesiąc przed. W trakcie matury, o dziwo, byłam wyjątkowo wyluzowana.  Z rozszerzenia zdawałam angielski oraz niemiecki. Cała matura poszła mi całkiem nieźle, a najlepiej rozprawiłam się z matematyką! Dziś żałuję, że nie przystąpiłam do jej rozszerzenia. 

8. Czego nienawidzisz w ludziach? Co cię w nich odrzuca?
Nienawidzę w ludziach chamstwa, złośliwości, pazerności. Odrzuca mnie, kiedy ktoś uważa, że wszystko mu się należy ot tak.

9. Każdy traci jakieś znajomości, kontakty się urywają. Czasem ot tak, a czasem jest ku temu jakiś głębszy powód. Czy szkoda Ci takich urwanych znajomości? Tęsknisz za kimś z kim byłaś w dobrych relacjach?
Niektóre stracone znajomości czegoś mnie nauczyły i dzięki temu wyciągnęłam pewne wnioski. Mówi się, że nic nie dzieje się bez powodu. Aczkolwiek, czasem jak pomyślę, jak bliskie miałam relacje z niektórymi ludźmi to robi mi się smutno. Na pewnych znajomościach bardzo mi zależało, ale nie udało się uratować zerwanych więzi. Jeśli druga strona miała to po prostu gdzieś to na siłę nic się nie zrobi. Może to i lepiej. Teraz widzę, kto kim był.





To był dość obszerny post. Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca. I obiecuję, że następne posty będą pojawiać się częściej! Buziaki.


___________________________________________________________
INSTAGRAM: irrytacja
SNAPCHAT: irrytacja